sen bezpowrotny

We śnie dziennym przy etiopskiej muzyce lat 80. (m.in. Asnaketch Worku, Aster Aweke) od dłuższego czasu pada deszcz, który teraz przybiera na sile. Rosnąca za stodołą dziadków grusza, na którą w dzieciństwie wspinaliśmy się z siostrą i adoptowaną córką wujostwa, ponownie zaprasza między swoje konary. Kroczę po gwałtownie nasiąkającej wodą trawie, a gdy jestem w połowie drogi do ulubionego drzewa, zauważam z trwogą, że to już bagnisko. W jednym z wodnych oczek dostrzegam nagle coś niepokojącego, coś, co szybko przyciąga moją uwagę. Są to jak gdyby połączone ze sobą płytki nieregularnych rozmiarów, zrogowaciałe, matowe, przetarte, dopiero po chwili ustalam rzeczywiste źródło ich pochodzenia. Dookoła mnie, pod poduchą sphagnum, rozlokowane w strategicznych punktach łąki, tkwią wygłodniałe krokodyle, które narodziły się wraz z deszczem. Pozostawiły mi otwartą drogę do gruszy, ale wiem, że to pułapka, i że w tamtym miejscu, gdzieś mniej więcej w połowie drogi, jest głęboki dół, w którym chowaliśmy się przed wujenką. Naprawdę nie wiem, co teraz robić, deszcz pada ze zdwojoną siłą, a każdy następny krok może okazać się ostatnim. Chciałbym zacząć krzyczeć, głośno wzywać pomoc, ale świadczyłoby to tylko o mojej niedojrzałości.

 


← Le Poirier, Auguste Renoir, c.1870